wtorek, 25 marca 2008

Instalacja na ścianie

Franek z Chociczy Wielkiej jest dumny ze swojego syna, bo „też poszedł siedzieć”. Frankowi kilka lat temu betonowa płyta przygniótła nogę podczas rozbiórki zabudowań gospodarskich i od tego czasu kuśtyka, podpierając się kulą. Mieszkanie w starym domu nie posiadało łazienki, ani bieżącej wody, bo „po co”? Mimo przeciwieństw Franek zachował pozorną pogodę ducha i lubi się uśmiechać, na ścianie zaś zbudował bardzo niezwykłą instalację. Niezwykłą dla mnie, bo coraz częściej przyłapuję się na wyszukiwaniu takich rarytasów w miejscach, gdzie najmniej się można ich spodziewać. A może właśnie tylko w takich?
Instalacja składa się głównie z dwóch wizerunków Chrystusa i jakiegoś świętego obrazka, który już dawno przestał być czytelny - czarny kwadrat? Do tego fotografia syna i połowa jakiegoś „trofeum” myśliwskiego, które sprawia wrażenie pochodzić od upośledzonej sarny. Całość tuż obok wiekowego włącznika światła, jakby przy jego pomocy można było jednym ruchem przywołać całą zgromadzoną w tej instalacji historię, włączyć zgromadzone w obrazkach wspomnienia.

Ireneusz Zjeżdżałka, Chocicza Wielka, 2005

W Nekli ładnie

W Nekielskim Ośrodku Kultury robi się coraz ładniej. Po zakończeniu egzystencji brzydkich malowideł Stanisława Mrowińskiego, o czym pisałem wcześniej, nastąpiło dekorowanie sali ładnymi elementami. Komunie tuż tuż...

Nowa estetyka Nekielskiego Ośrodka Kultury, fot. Tomasz Małecki / Wiadomości Wrzesińskie

niedziela, 23 marca 2008

Polska w Krakowie

W książce Krzysztofa Jureckiego W poszukiwaniu sensu fotografii. Rozmowy o sztuce na sam koniec rozmowy z autorem mówiłem o konieczności promocji polskiej fotografii na światowych festiwalach. Często idea festiwali kręci się wokół zapraszania państw gościnnych. I tak np. w Houston na trwającym właśnie FotoFest są to w tym roku Chiny, które będą też krajem zaproszonym w maju na Fotofestiwal do Łodzi. Rozumiem – olimpiada i wciąż pewna egzotyka, choć w świecie sztuka chińska jest od lat mocno obecna. Ale Miesiąc Fotografii w Krakowie zaskoczył mnie zdecydowanie. Bowiem organizatorzy pomyśleli, by do udziału w festiwalu zaprosić... Polskę. I jakkolwiek dziwnie to brzmi (w końcu zapraszamy sami siebie), to jednak może się to okazać doskonałą okazją do tego, by polska fotografia wraz z gośćmi i katalogami znalazła kolejną ścieżkę do przekroczenia naszych granic. Może, bo trzeba poczekać na efekty w postaci dwóch głównych wystaw – kuratorem wystawy fotografii do 2000 roku został Wojciech Prażmowski, zaś fotografii powstałej po tej dacie Krzysztof Miękus (m.in. autor projektu Teraz Polska). Na razie jednak informacje na temat obu wystaw są bardziej niż skromne, zatem przyjdzie poczekać do maja kiedy festiwal się otworzy.
Muszę przyznać, że podoba mi się pomysł zaprezentowania naszego kraju, a pokaz ten ma szanse (wyłącznie pod warunkiem rzetelnej realizacji) stać się istotnym wydarzeniem ostatnich lat, zwłaszcza że fotografia polska na innych festiwalach nie zajmowała do tej pory tak znaczącej pozycji, albo wciąż eksploatowano sprawdzonych „klasyków”, co u widza (nie tylko zagranicznego) wywołuje wrażenie ciągłego gonienia w piętkę... Mam też ogromną nadzieję, że katalog festiwalowy będzie jeszcze bogatszy i pełniejszy w informacje niż ubiegłoroczny, zresztą niezły. W końcu to on zapewnia byt wystawom po latach i staje się źródłem informacji do różnorakich opracowań.

poniedziałek, 17 marca 2008

Rempex po raz trzeci

Dom Aukcyjny Rempex i artinfo.pl szykują trzecią edycję aukcji Polska Fotografia Kolekcjonerska, która odbędzie się 9 kwietnia, a poprzedzona zostanie wystawą w Rempexie – otwarcie jutro. W trzeciej edycji zaprezentowane zostanie około 200 prac z czego, jak piszą organizatorzy na Artinfo.pl „z naciskiem na dorobek najciekawszych twórców z okresu ostatnich 40 lat”. Jeśli po dwóch poprzednich aukcjach wysnuto wniosek, że należy inwestować energię i pracę szczególnie w promocję współczesnej fotografii, to z większym optymizmem można oczekiwać na powolny (nie wierzę w nagły skok) rozwój rynku fotografii i zainteresowanie kolekcjonerów.
Interesującą rzecz wyczytać można kilka linijek dalej: „Aukcje z cyklu Polska Fotografia Kolekcjonerska przygotowywane są odmiennie od innych aukcji na polskim rynku sztuki. Traktujemy je jak atrakcyjny event, wydarzenie towarzyskie i działanie o ważnych walorach edukacyjnych. Stąd z dużym pietyzmem podchodzimy do katalogu, który obok reprodukcji oferowany prac zawiera obszerne noty biograficzne autorów wzbogacone o rys krytyczny. Katalog w nakładzie 1500 egz. rozsyłany jest do kolekcjonerów fotografii i sztuki współczesnej.” Prawda jest taka, że pierwsze dwie aukcje wzbogacono o katalogi zawierające „tylko” noty biograficzne autorów. Trzeba też przyznać, że drugi katalog okazał się zdecydowanie bardziej udany (forma i wykonanie) od pierwszego. Jeśli zatem ten kierunek zostanie utrzymany, to trzecia edycja może się okazać jeszcze lepszym sukcesem niż poprzednia. I niech tak się stanie, bo takich wydarzeń polska fotografia potrzebuje jak ryba wody! Ale z największą niecierpliwością oczekuję na zapowiadany „rys krytyczny”...

czwartek, 13 marca 2008

Cisza

Z płaskiego pejzażu wyłaniają się zarysy trzech niewielkich zabudowań gospodarskich. W zasadzie nie mamy wątpliwości, że chodzi o dawną fermę. Zaświadcza o tym nie tylko pustka dookoła i sama architektura budowli (kto by próbował szopie czy wiejskiej chacie narzucać interesującą architektonicznie wizję?), ale też najważniejszy element obrazu - drewniany kołek na pierwszym planie, podtrzymujący liche ogrodzenie z drutu kolczastego, mające zapewne chronić to, co jeszcze pozostało po dawnej świetności tego miejsca.
Opisana wyżej fotografia przedstawia opustoszałe gospodarstwo (Abandoned Farm, near Dolhart, Texas, 1938) z czasów wielkiego kryzysu, jaki nawiedził w latach 30. Stany Zjednoczone. Dorothea Lange wykonała ją w ramach jednego z największych w historii projektów fotograficznych Farm Security Administration (FSA) prowadzonego dla rządowych agencji pod nadzorem Roy'a E. Strykera, a mającego na celu ukazać skutki wielkiego kryzysu i wprowadzenia polityki interwencjonalizmu państwowego Franklina D. Roosvelta, czyli "Nowego Ładu" (New Deal). O ogromnej skali FSA świadczyć może ilość pozostawionych przez biorących w nim udział fotografów, licząca ok. 250.000 negatywów...
Z takim dorobkiem niezwykle trudno jest zestawiać działalność współczesnego fotografa, zamykającego się w dodatku w niewielkich i ścisłych granicach jednego powiatu, liczącego zaledwie 704 km2. Ale i tak niewielki obszar może stać się bogatym poligonem dla twórcy, który doskonale zdaje sobie sprawę z możliwości i charakteru medium, jakim jest fotografia.
Dla Waldemara Śliwczyńskiego fotografia ma co najmniej kilka znaczeń - traktuje ją jak dokument zanikającej w coraz szybszym tempie prowincjonalnej architektury, ale też jako nośnik informacji o czasie przeszłym, stąd tak wielkie zamiłowanie do przedwojennych pocztówek (nakładem jego wydawnictwa Kropka ukazały się do 2007 aż trzy albumy zawierające przedwojenne kartki pocztowe z Wrześni i dawnego powiatu wrzesińskiego). Ale jak na rasowego regionalistę przystało Śliwczyński uważnie stawia kroki, by przypadkiem nie zapędzić się na zbyt daleko i nie zahaczyć o sąsiadujący Wrześni powiat. Ta rzadka postawa wyjątkowego przywiązania do lokalności niesie ze sobą spore ograniczenia -nie tylko w sensie geograficznym, bo przecież z taką postawą musi się wiązać niezrozumienie - jak bowiem tłumaczyć nieświadomym istotność dokumentowania głębokich przemian właśnie "tu" i "teraz"? Pomimo oczywistych podobieństw, procesu dokumentowania upadłych gospodarstw rolnych - głównego motywu fotografii Śliwczyńskiego - nie da się w sposób bezpośredni porównać z projektem FSA, ani zdumiewającej aktywności małżeństwa Becherów, które poświęciło całe życie na budowanie swoistej typologii budowli industrialnych. Skala i czasu są zupełnie inne. Także sama idea. Jednak jeden istotny element pozostaje niezmienny - determinacja. Cecha, która dla fotografii dokumentalnej jest jedną z podstawowych dla jej egzystencji. Bez niej wiele budowli dawnych PGR-ów dziś zniknęłaby bezpowrotnie, inne trwały by dłużej i nadal poddawane by były powolnej destrukcji. Powstałe fotografie przepełnione są nie tylko krytycznym spojrzeniem, ale też swego rodzaju melancholią. I nie wynika to z tęsknoty za minionym systemem ekonomicznym, a raczej wyrasta wprost z zamierzchłej historii, zapisanej na starych kartach pocztowych. Bez wątpienia duży zbiór przedwojennych pocztówek z okolic Wrześni, jaki Śliwczyński zdołała stworzyć wydaje się najważniejszym kluczem do jego fotografii. To one zdają się wyznaczać kolejne etapy fotograficznego dokumentowania śladów przeszłości, bez dokonywania zbędnych ocen - nie hierarchia społeczna i ekonomiczna są tu ważne, ale odkrywanie i przywracanie historii w ogóle. Także tej najmniejszej, najbardziej ludzkiej, tworzonej przez każdego bez wyjątku człowieka. Jeśli tylko nie mieszka za miedzą...

Niniejszy tekst napisałem do wystawy, która niebawem zostanie otwarta w muzeum regionalnym we Wrześni - szczegóły poniżej.


Waldemar Śliwczyński, Chocicza Mała, 2003

piątek, 7 marca 2008

Atak już nadchodzi

W styczniu do sprzedaży trafił album legendarnej grupy Siekiera. Grupy, która na dobrą sprawę zaistniała jak meteor, grając kilka (ponoć siedem) koncertów w latach 1984-1985 (przez okres jedenastu miesięcy), po czym się rozpadła. Może więc kometa?. Niemniej w tak krótkim okresie czasu zdążyła stać się prawdziwą legendą polskiego punk rocka. Ponieważ Siekiera w swej pierwotnej formie nie pozostawiła żadnego oficjalnego nagrania (Nowa Aleksandria z 1986 to już „inna”, nowofalowa Siekiera), po 23 latach zebrano zarejestrowany materiał koncertowy i Manufaktura Legenda wydała właśnie płytę Na wszystkich frontach świata. Płyta jest dość siermiężna (jakość nagrań), ale muzyka nie traci nic ze swej energii i przekazu, a może i zyskuje przez to na autentyczności. Poza tym to same perełki, surowe, bez zbędnych ozdobników.

Interesujący jest front okładki płyty - „w obowiązującym stylu” narzuca się przy pierwszym kontakcie. Sprawa wyjaśnia się, gdy sięgniemy do „stopki redakcyjnej” – autorem projektu jest nie kto inny, jak Wilhelm Sasnal, też związany z tematem „walki”...

wtorek, 4 marca 2008

Krytycy sztuki z Nekli

Niemal każdego dnia TV serwuje nam reklamę, z której okazuje się, że co drugi Polak sięga po Warkę i co drugi Polak interesuje się piłką nożną. W Nekli co drugi człowiek zna się na sztuce, więc nic dziwnego, że wyrok zapadł szybko i bez głosów sprzeciwu.
Nekla położona jest blisko Wrześni i jest kilkakrotnie od niej mniejsza. Ma nieduży ośrodek kultury, a w nim miała do niedawna coś, co nawiązywało do jedynej znanej nekielskiej legendy – grobli, którą miał usypać sam Twardowski. Malowidło ścienne, przedstawiające diabelskie sceny to robota nie Twardowskiego, ale nieżyjącego już malarza, rysownika, ilustratora książek i karykaturzysty z Poznania, Stanisława Mrowińskiego (1928-1997), postaci dla Wielkopolski niezwykle istotnej. Studiował w poznańskiej PWSSP w latach 1945-1950 w pracowniach prof. Wacława Taranczewskiego, prof. Jana Piaseckiego i Eustachego Wasilkowskiego. Jego styl zawierał w sobie całą masę ludycznych elementów ocierających się o wielkopolski pejzaż i folklor, a z zaprojektowaną przez niego pieczątką powędrował na biegun Marek Kamiński. Ale dla prowincjonalnej Nekli był to artysta zbyt małej rangi...
Działacze z Nekli najwyraźniej sięgają po Warkę częściej niż „co drugi Polak”, bo trudno inaczej znaleźć usprawiedliwienie dla bezmyślnej decyzji o usunięciu obrazu Mrowińskiego. Zawsze mi się wydawało, że tak mały ośrodek jak Nekla z radością powinien podkreślać istnienie u siebie pracy ważnego twórcy, która w dodatku powstała specjalnie dla podkreślenia lokalnej legendy. I specjalnie dla Nekli! Tak w końcu buduje się wizerunek miejsca (to działa w całym cywilizowanym świecie), tak tworzy swoisty charakter, którego najwyraźniej w Nekli decydentom zabrakło. Za to nie zabrakło im dobrego samopoczucia i zabawa w krytykę sztuki ruszyła na całego: „To było brzydkie” orzekł jeden z nich, choć jeszcze tydzień temu wszyscy wiedzieli tylko tyle, że „ten co to namalował nie żyje”. Kanony estetyki nekielskich działaczy okazują się zatem zbyt wygórowane, by mógł im sprostać artysta z Poznania. Mam nieodparte wrażenie, że w Nekli zamalowaliby bez skrupułów samego Banksy’ego. A zresztą kogo obchodzi jakaś tam „sztuka”, nie lepiej iść na kolejną Warkę?

Fragment malowidła Stanisława Mrowińskiego w Nekielskim Ośrodku Kultury, fot. Tomasz Małecki / Wiadomości Wrzesińskie